RENATA PUTZLACHER
(po mężu Buchtová)
Urodzona 15. 6. 1966 w Karwinie. Cieszynianka, od
1997 roku mieszka w Brnie.
Absolwentka wydziału filologii polskiej na
Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie (1985-1990)
W
latach 1989–2001 kierownik literacki Sceny Polskiej
Těšínského divadla w Czeskim Cieszynie.
Od
roku 2002 doktorantka na Wydziale Filologicznym
Uniwersytetu Masaryka w Brnie. Prowadzi zajęcia na
temat współczesnej literatury polskiej.
Poetka, autorka opowiadań, tłumaczka, publicystka,
autorka tekstów piosenek, adaptacji teatralnych i
sztuk.
Tłumaczy z języka czeskiego i słowackiego, przede
wszystkim poezję, dramaty i teksty pieśni.
Wraz z
Jaromírem Nohavicą jest współzałożycielką kawiarni
poetyckiej AVION oraz polsko-czeskiego
stowarzyszenia artystycznego Spolek-Towarzystwo
AVION, którego jest od lutego 2000 prezeską.
Należy
do Gminy Pisarzy Czeskich i Zrzeszenia Literatów
Polskich w Czechach.
Jest
laureatką nagród w konkursach poetyckich w Polsce i
w RC, m. in. Nagroda Srebrnych Spinek 1994 (Konsul
Generalny RP w Ostrawie – za przekłady), Nagroda
przewodniczącego jury w Konkursie Literackim im.
Georga Trakla 1994, Nagroda Literacka im. Marka
Jodłowskiego 1996, wyróżnienie w ramach Nagrody
Literackiej im. Kościelskich 2002.
Wydała
zbiory wierszy:
PRÓBA IDENTYFIKACJI
(Ostrava 1990)
KOMPLEKS EWY (Kraków 1992)
OCZEKIWANIE (Třinec 1992)
ZIEMIA ALBO-ALBO (Czeski Cieszyn 1993)
MAŁGORZATA POSZUKUJE MISTRZA (Cz. Cieszyn, 1996)
POMIĘDZY (Katowice 2001)
MEZI ŘÁDKY (Brno 2003)
ANGELUS (Czeski Cieszyn 2006)
ORAZ
LAMUS
(płyta piosenek poetyckich; muzyka – Zbigniew Siwek;
Czeski Cieszyn 2000)
DIVERTIMENTO CIESZYŃSKIE (płyta piosenek poetyckich;
muzyka – Zbigniew Siwek; Czeski Cieszyn 2004)
PRZEKłADY:
MIŁOŚĆ PO CZESKU -
wybór aforyzmów (Kraków 1995)
JAROMÍR NOHAVICA. PÍSNĚ-PIEŚNI (Czeski Cieszyn 1994,
1995) ) - Nagroda Srebrnych Spinek ‘94 przyznana
przez Konsulat Generalny RP w Ostrawie za
przekłady.
BÍLÉ PROPASTI. ANTOLOGIE SOUČASNÉ POLSKÉ POEZIE
(Brno 1997), posłowie i przekłady na język czeski 44
wierszy polskich poetów współczesnych

Przekład
Andrzeja Ozgi
>>>
Tak jak dziecko które
gdzieś zgubiło mamę
wystraszony pukam w Babilonu bramę
niczego nie rozumiem zachodzę w głowę
co robić nie wiem sam
W obcym mieście obce szlaki i znaki
obce laski szyldy obce i obrazki
taksówkarz wydał mi banknoty jak namioty
przedziwne mówię wam
Mam z ołowiu głowę
i ręce papierowe
kosmos daje znaki
nad Kosowem ptaki
jak notoryczny zbieg
świat wita nowy wiek
Tłum obdartusów przed
zastawionym stołem
przez słomki piją po kryjomu coca-colę
głównymi ulicami
w czapce z dzwoneczkami
kroczy apostoł Jan
Pasażem chciałem
przebiec na przeciwną stronę
na przejściu zatrzymało nagle światło mnie czerwone
Bez ładu składu
wszyscy pędem jadą
na końcu wielki szef
Ten facet który mnie kopnął rzucił swojskie sorry
choć nieumyślnie to jednak noga nadal boli
ból wkrótce minie lecz to co płynie
to moja - nie jego krew
Mam z ołowiu głowę
i ręce papierowe
kosmos daje znaki
nad Kosowem ptaki
jak notoryczny zbieg
świat wita nowy wiek
Z pustym wózkiem
wpadnę między regały
i kupię wszystkie rzeczy które na mnie tu czekały
nową wiertarkę
farby i tarkę
oraz błyszczący zlew
W gumowej masce
Marylin seksy kobiety
i w lekkiej bluzie runę do drzwi toalety
i rzucę w stronę
mas zaskoczonych
hasło: Niech żyje bal
Choć mi we włosach wiatr potargał kwiaty
spojrzę triumfalnie na tłum menów gapowatych
i ani kropla wina nie poplami wykładziny
w żadnej z pobliskich sal
Mam z ołowiu głowę
i ręce papierowe
kosmos daje znaki
nad Kosowem ptaki
jak notoryczny zbieg
świat wita nowy wiek
Czerwone wargi i
twarz papierowa
jak zagubione dziecko które chce się schować
jak ptak który po raz pierwszy poczuł skrzydła
machnę na was i odfrunę w dal
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Gdybym urodził się
przed stu laty
w moim mieście
w ogrodach Larischa kradłbym kwiatów
całe wiechcie
Dla mej wybranej
córki Kamińskiego
mistrza nad mistrze szewca lwowskiego
kochałbym ją i pieścił
chyba lat dwieście
Mieszkalibyśmy na
Sachsenbergu
u żyda Kohna
ja i cieszyński klejnot sehr gut
ma narzeczona
Po polsku czesku
niemiecku nieskładnie
mówiłaby i śmiałaby się ładnie
raz na sto lat cud się zdarza
zázrak se koná
Gdybym urodził się
przed stu laty
byłbym drukarzem
u Procházki w dzień i noc na raty
za marną gażę
Miałbym piękną żonę
trójkę dzieci
patrzyłbym jak czas powoli leci
w powijakach dwudziesty wiek
długie życie pełne marzeń
Gdybym urodził się
przed stu laty
w tamtej erze
tylko dla ciebie zrywałbym kwiaty
w to święcie wierzę
Tramwaj na moście
codzienny raban
słońce by samo podnosiło szlaban
obiadu zapach i
pełne talerze
Wieczorem śpiewałbym
z Mojżeszem
o dawnych wiekach
lato rok tysiąc dziewięćset dziesięć
za domem rzeka
Widzę wyraźnie siebie
tamtego
rodzinne szczęście i cieszyńskie niebo
dobrze że człowiek nigdy nie wie
co go czeka
Przekład
Magdaleny Domaradzkej
>>>
W górę z dymem poszło
sześć milionów serc
nasze małe kłamstwa są nieważne dzisiaj wiedz
będziemy tańczyć z wieśniakami roześmiani w słońcu
i we mgle
kocham cię
Miłość jest siostrą
nienawiści odkąd światem świat
jedziemy na wesele wozem w górze śwista bat
w czerwonej aksamitnej bluzce jesteś Ewą Marią
któż to wie
dzisiaj zabiją mnie
Dzieci już zrozumiały
tępo się wpatrują w stół
na czole trzecie oko to zwyczajny pusty dół
Pan Bóg się chyba upił tanim bałkańskim winem
i zapadł w sen
jeśli nawet czuwa gdzie tu sens
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Szedł wczoraj tędy
gość
wydłużał dumnie krok
z okna widziałem go
więc wytężyłem wzrok
na flecie chorał grał
melodię niczym dzwon
i był w niej cały żal
cudowny długi ton
a ja widziałem nagle
że to on
Pobiegłem za nim wnet
w koszuli niczym duch
a pośród śmieci stert
brzęczały stada much
i boży świat już spał
pierzyna koi znój
idylla sennych ciał
gdy miłość stoczy bój
mnie tylko ciągle dręczył
pytań rój
Ja za nim biegłem w
ślad
on miał nerwowy chód
ze skóry węża płaszcz
i bił od niego chłód
i spojrzał na mnie zły
ten bardzo dziwny pan
na twarzy ślady blizn
i ciało pełne ran
a ja wiedziałem nagle
skąd go znam
I brak mu było tchu
więc drżał ten dziwny gość
ten flet pożyczył mu
sam mistrz Hieronim Bosch
księżyc przyświecał nam
utonął w nocy dzień
ja domokrążcy cień
lecz już wiedziałem że to
Darmodziej
mój Darmodziej
Mój Darmodziej
losu pan z duszą wędrownika
on hula w snach naszych snach
światła dnia unika
mój Darmodziej
piękne zło jad ma pod językiem
gdy sprzedaje wszystkim nam
igły ze słownikiem
Szedł wczoraj tędy
gość
słyszałem fletu zew
lecz go dosięgła złość
i w ziemię wsiąkła krew
podniosłem jego flet
i zabrzmiał niczym dzwon
i był w nim żal i gniew
cudowny długi ton
i pomyślałem nagle że
ja to on
Wasz Darmodziej
losu pan z duszą wędrownika
ja hulam w snach waszych snach
światła dnia unikam
wasz Darmodziej
piękne zło jad mam pod językiem
sprzedaję wam wszystkim wam
igły ze słownikiem

Rozniosła się rankiem
wieść po Dolnej Ligocie
że po polach chodził dziwny pan
widzieli go mali chłopcy przez dziurę w płocie
aureolę miał a w ręku dzban
Psy szczekały konie
rżały krowy się bały
a od wiatru drżał co drgi stóg
stare babcie we fartuchach rozpowiadały:
Do Dolnej Ligoty przyszedł Bóg
Zbiegli się sąsiedzi
wszyscy z bliska i z dali
a w kapliczce rozszalał się dzwon
i jak jeden mąż nad stawem się posprzeczali
czy to był czy może nie był on
Głupi Jasiu durniu -
taki ton rozmowy
przeplatało tęskne wycie psa
aż na szczęście grad im schłodził tępe głowy
bo by się sprzeczali do dziś dnia
W polu żyta ranek
świta wieczór ziewa
wszystko jedno czy to był on sam
cała wieś plotkuje albo psalmy śpiewa
a ja dla was własny refren mam
Gdy masz oczy patrz
choć wokół całkiem ciemno
gdy masz uszy do słuchania słysz
jeśli wierzysz to ten refren śpiewaj ze mną
gdy nie wierzysz milcz niczym mysz
Dopóty
żyję dopóki śpiewam i gram

Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Przekład
Leszka Bergera
>>>
Co kwadrans ruszają
pociągi z Cieszyna w dal
dziś także nie zasnę ubieram czapkę i szal
Medard święty patron mój znowu zostanie sam
dopóty żyję dopóki śpiewam i gram
W bufecie zjem bułkę
- dworcowe nie byle co
w sercu mi miłość gra a w głowie piosenek sto
kim miałbym być i jak żyć refren ten dobrze znam
ale dopóty żyję dopóki śpiewam i gram
Bilety wklejam do
albumu co kilka dni
wyruszam za chwilę cel drogi gdzieś w dali lśni
okno to mój kalejdoskop a w nim życia kram
dopóty żyję dopóki śpiewam i gram
Na wozie raz raz pod
wozem ot krakowski targ
trzymałem lejce i sto razy skręciłem kark
gdyby zleciały się sępy swe ciało im dam
bo dopóty żyję dopóki śpiewam i gram
Z Cieszyna ruszają
pociągi na świata kres
podniosłem słuchawkę spytałem: Ludzie jak jest?
na drugim końcu zaś zabrzmiały wnet słowa te:
Póty żyjemy póki nam śpiewać się chce
Dzień
pierwszy
Nic oprócz ciszy nie
było na świecie
podał mężczyzna dłoń swej kobiecie
kiedy krwi poryw w ich sercach drgnął śmielszy
nastał dzień pierwszy
Gdy zajaśniała
tajemnym płomieniem
spytał gdzie rosną wierzby i złocienie
nocą przecięły niebo białe smugi
wieszcząc dzień drugi
Kroczyli razem
dostojni jak drzewa
co trwają razem czy wiatr czy ulewa
gruszki spadały wprost w koszyki dzieci
w błogi dzień trzeci
A gdy spytała cicho
gdzie jest woda
on jej kaczeniec w drżących dłoniach podał
nad stawem śmiercią pachniało i trzciną
czwarty dzień minął
Czas kręcił kołem
młyńskim tego stadła
coś zadzwoniło łza do wody wpadła
a na kolczastych drutach kruk złowieszczy
dzień piąty wieścił
On nic nie mówił i
milczała ona
w oczach płonęła ponura szalona
miłość a szczęścia już wypili wino
dzień szósty minął
I nic nie było na
świecie prócz ciszy
księżyc utonął w czarnej nieba niszy
wiedźmy jak Parki stały wokół studni
minął dzień siódmy
Czas kataryniarz
zanucił piosenkę
o tym że ręka znów odnajdzie rękę
i że dzień pierwszy błogi jak kochanie
znowu nastanie
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Przekład
Leszka Bergera
>>>
Widziałem dzikie
konie
pędziły w siną dal
zmierzch ciężki był pachniał tytoniem
czasem drżał
Pędziły wolne
nieokiełznane
wśród dolin gór i drzew
za horyzont i jeszcze dalej
gnał je zew
Może kosmos je
przyzywał
lub wieczność tamten świat
w nas pragnienia tlą się ciągle żywe
tyle lat
Zapach klaczy nad
jeziorem
sto rozdętych chrap
dzika miłość im wieczorem
w ciałach gra
Trawy chylą się o
świcie
ciągnie koni sznur
śmierć zbójników pragnie widzieć
cały dwór
Chciałbym jak dziki
ogier galopować
aż do kresu dni
handlarzy koni w diabły posłać
wierzcie mi
Widziałem dzikie
konie
Gaudeamus
igitur

Wiosna się kluła
orszak panien bosych
Marzannę dumnie niósł
w białych koszulach
w ślad za nimi chłopcy
każdy miał kapelusz
Wiatr niósł wałachów
parskanie
i gawron krakał od świtu
a za stodoły wołanie:
Gaudeamus igitur
Wichura wyła
trzeszczała Marzanna
gałęźmi swoimi
a zima była
zła nieubłagana
skulona przy ziemi
Wiatr niósł wałachów
parskanie
i gawron krakał od świtu
a za stodoły wołanie:
Gaudeamus igitur
Ten orszak wiosny
nieporadnej małej
z parą na ustach szedł
zmarznięte nosy
głucho kry pękały
Trzech Królów było wnet
Wiatr niósł wałachów
parskanie
i gawron krakał od świtu
a za stodoły wołanie:
Gaudeamus igitur
Szły panny chłopcy
skuci zimą nagłą
lecz grzani nadzieją
dzwonów dźwięk obcy
jeden bił konstablom
a drugi złodziejom
Wiatr niósł wałachów
parskanie
i gawron krakał od świtu
a za stodoły wołanie:
Gaudeamus igitur
Gdy będę
starszym panem

Gdy będę starszym
panem
siądę pośród starych ksiąg
obok młodego wina dzban
gdy będę starszym panem
będę wreszcie wiedział co
i kogo kochać mam
pergamin kupię oraz pędzel i tusz
jak chiński mędrzec zacznę medytować bo
stary będę już
Gdy będę starszym
panem
znajdę sobie stary dom
w którym nie zmoknę
gdy będę starszym panem
to w kawiarni Avion kąt
mieć będę pod oknem
pergamin przyda mi się pędzel i tusz
bo będę bacznie obserwować ludzi kiedy
stary będę już
Gdy będę starszym
panem
będę miał garnitur i
krawat wełniany
gdy będę starszym panem
będę zamiast wody pił
wino małymi łykami
rozłożę wokół cały zbędny kram
i będę milczał jak ci którzy wiedzą będę sam
starszy pan
Gdy jutro
skoro świt

Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Gdy jutro skoro świt
pod mur pójdę sam
wypiję wódki łyk
by zadać śmierci kłam
z oczu zerwę czarny szal
by spojrzeć jeszcze raz
w nieba szarą dal
wspomnieć twoją twarz
Gdy jutro skoro świt
ksiądz odwiedzi mnie
już mi nie będzie wstyd
że na ziemi zostać chcę
tu żyłem z całych sił
i za to życie dam
i chętnie będę pił
co nawarzyłem sam
Już jutro skoro świt
zanim padnie strzał
wszystkich bez ciebie dni
i lat mi będzie żal
jeszcze słońcu skinę i
serce ściśnie ból
że na świecie złym
sama zostaniesz tu
Gdy jutro skoro świt
będziesz chusty prać
gdy zamkniesz domu drzwi
pod murem będę stać
do ognia dorzuć drew
i smutek w sercu skryj
nie nie zapomnij mnie
i żyj

Jesteś jak gradobicie
w żyta łanie
jesteś jak powódź w Pakistanie
jak dzikie wino koło leśnej ścieżki
Kobieto jesteś zapowiedzią klęski
Jak sprytny księżyc
zmieniasz fazy
jak ciężarówka mylisz bazy
jak skazaniec patrzysz spoza kraty
Przez ciebie wpadnę w tarapaty
Ty jesteś grzesznych
marzeń stacją
miłosną komplikacją
Na twoim niebie chmury rodzą się i giną
Jesteś mym ciepłym miejscem pod pierzyną
Jesteś jak arbuz
rozkrojony
zmoro facetów napalonych
Jak jaszczurka w spirytusie zanurzona
Opały to twa mocna strona
Ty jesteś grzesznych
marzeń stacją
miłosną komplikacją
Na twoim niebie chmury rodzą się i giną
Jesteś mym ciepłym miejscem pod pierzyną

Leżała w błocie
gwiazda
pięcioramienna goła
widocznie komuś spadła
z ramienia albo z czoła
ot ktoś się rozstał z gwiazdą
nie zauważył tego
tak jest z miłością każdą
dotyczy to wszystkiego
Spojrzałem w kosmos w
górę
i zobaczyłem w niebie dziurę
tak cię ukarał Bóg
za to żeś nieba sięgać mógł
Myślałem o mym
dziadku
na tle chmurnego nieba
o tym czy wszystkie drogi
prowadzą tam gdzie trzeba
podniosłem z błota gwiazdę
a serce moje czuło
że coś pięknego we mnie
na zawsze się zepsuło
Spojrzałem w kosmos w
górę ...
Dlaczego mi
kłamaliście
kosmiczni rozbójnicy
niebo jest poszarpane
i leży na ulicy
znalazłem wczoraj gwiazdę
brudną i lepką jak gleba
chciałem ją niebu zwrócić
lecz nie dosięgnę nieba
Więc patrzę w kosmos
w górę
i nadal widzę w niebie dziurę
to kara boska jest
za zadufany ludzki gest
Znalazłem wczoraj
gwiazdę
gasnącą gwiazdę

Na drugim brzegu
rzeki Olzy żyje Jacek
niewiele metrów dzieli go ode mnie
więc ślemy sobie choć pozdrowień race
dwaj sojusznicy i dwie bliskie ziemie
Z brzegów puszczamy
kaczki dla zabawy
gdy jeden wygra drugi robi grandę
kręcą głowami czesko-polskie baby
bo uprawiamy własną propagandę
Na moście przyjaźni
dzień w dzień kolejki
kołowrót handlu kręci się szalony
w tej kwestii raczej instynkt mam niewielki
a Jacek niezbyt przedsiębiorczą żonę
Co tydzień obaj na
przeciwnych brzegach
krzepimy siebie: chłopcze głowa w górę
jaka to wielka piękna rzecz olewać
wszelkie przepisy celne i cenzurę
A książe Mieszko
macha z Piasta Wieży
i śmieje się aż trzęsie mu się broda
a w Wiadomościach znów grzmią reporterzy
kłócimy się wiec na swych antypodach
On twierdzi swoje i
ja twierdzę swoje
a wszelka zgoda to biblijna marność
toczymy dalej pograniczne boje
w praktyce demonstrując solidarność
Na drugim brzegu
rzeki Olzy żyje Jacek
niewiele metrów dzieli go ode mnie
więc ślemy sobie choć pozdrowień race
dwaj sojusznicy i dwie bliskie ziemie
I wszystko płynie
woda długie wieki
wciąż w jedną stronę cieknie sobie z górki
a my rzucamy kaczkom na sam środek rzeki
chleb który ma dwie jednakowe skórki
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Jaskółko fruń
przez chiński mur
ponad pustynie drzewa
za parę lat
oblecisz świat
a cesarz niech się gniewa
dziś w nocy śnił mi się sen
że ci ziarna nasypał
Ludwik van Beethowen
Jaskółko leć
nas biednych wiedź
Zapytaj ryb
gdzie lepiej żyć
zapytaj kogo trzeba
zazdrosny widz
nie widzi nic
ślepy na piękno nieba
gdy na nim eskadry klin
pomyśl że macha ci
sam Jurij Gagarin
Jaskółko leć
nas biednych wiedź
Jaskółko fruń
teraz i tu
przyniosłem złote grosze
pierwszy jest mój
drugi jest twój
trzeci dla listonosza
a gdy będziesz zmęczona
Maria Magdalena
weźmie cię w ramiona
Jaskółko leć
nas biednych wiedź
Kiedy
odwalę kitę
współautorem
czeskiego tekstu jest Pavel Dobeš
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Gdy ubiorę mój
garnitur czarny i lakierki cacy
gdy skapuje moja stara że to wcale nie do pracy
kiedy ruszą zasmuconych żałobników ławy
od mostu Sikory do śląskiej Ostrawy
gdy kitę odwalę będzie wspaniale
kiedy odwalę kitę
to będzie wspaniałe i znakomite
I niech wszyscy widzą
że kochali bliscy mnie i obcy
niechaj gulasz pachnie baby mdleją dziarsko grają
chłopcy
bo nie mogłem znieść niedbalstwa w domu i urzędzie
i nie ścierpię gdy mi ziemia lekką będzie
będzie wspaniale
kiedy definitywnie
szlag mnie trafi kiedy kitę odwalę
Szlag czasami kogoś
trafia zanim biedak się połapie
że najlepsza rzecz to młódka albo wódka w łapie
stary Magdon dobrze wiedział co się święci
niech mnie więc jak jego na miejscu pokręci
będzie wspaniale
kiedy definitywnie
szlag mnie trafi kiedy kitę odwalę
Nie wiem tylko jaką
wybrać markę papierosów
bo jak sądzę nie ma w niebie niepalących osób
na wypadek wszelki biorę więc kanister rumu
bo w umiarkowanych dawkach dodaje rozumu
będzie wspaniale
kiedy definitywnie
szlag mnie trafi kiedy kitę odwalę
Wiem że ciebie Boże
nie ma ale w razie czego
chciałbym w niebie spać obok Miltaga Alojzego
z nim w Orłowej zaliczałem szkołę i dziewczyny
i w kopalni szychty więc to wspólnie domęczymy
będzie wspaniale
kiedy definitywnie
szlag mnie trafi kiedy kitę odwalę
Gdy ubiorę mój
garnitur czarny i lakierki cacy
gdy skapuje wreszcie stara że to wcale nie do pracy
choćbym czynił cuda nic już nie pomoże
źle być mogło w sumie było nienajgorzej
było wspaniale
stwierdzę gdy kitę odwalę

Panie wystrojone
niesłychanie
krążą wokół mnie od świtu
W uszach mnóstwo ozdób im się rusza
piękne cacka z malachitu
Damy odwrócone
półksiężyce
świecą w Rzymie w Barcelonie
Czarne wonne sezamowe świece
płonę gdy w ciemnościach tonę
Kiedy jutro padnę
trupem
przykryjcie mnie Ciccioliną
Tańczcie dziarsko i z przytupem
przysypcie mnie ciepłą gliną
Cześć oddajcie
Rozścielajcie
wszystkie łóżka A potem buźka!
Damy wrzosowiska i
polany
Panie migotanie mchu
Życie tylko teraz przeżywamy
potem może braknąć tchu
Gdy odwalę kitę
cudnie
wyślijcie mnie na południe
Czeski eksport kawał chłopa
niech podziwia mnie Europa
Cześć oddajcie
Rozścielajcie
wszystkie łóżka A potem buźka!
Przekład
Andrzeja Ozgi
>>>
Ujrzałem kometę
po niebie płynęła
chciałem jej zaśpiewać
lecz zaraz zniknęła
zniknęła jak łania
w leśnym zagajniku
w oczach mi została
garść złotych grosików
Pieniążki ukryłem
pod dębu gałęzie
gdy znowu przyleci
nas już tu nie będzie
nikogo nie będzie
próżno się spodziewać
widziałem kometę
chciałem jej zaśpiewać
O wodzie o trawie o
lesie
o śmierci z którą nie można pogodzić się
o zdradzie miłości o świecie
no i o ludziach żyjących na naszej planecie
Na dworcu
gwieździstym
wagony bezpańskie
pan Kepler rozpisał
prawidła niebiańskie
szukał i ustalił
dzięki swej lunecie
prawa które ciążą
śmiertelnym na świecie
Wielkie i odwieczne
tajniki przyrody
że tylko z człowieka
człowiek się urodził
że korzeń z gałęźmi
dąb wielki buduje
a krew naszych myśli
kosmosem wędruje
Widziałem kometę
jak relief świetlisty
rzeźbiony rękami
dawnego artysty
chciałem się wspiąć w górę
dotknąć jej zmysłami
zostałem sam nagi
z pustymi rękami
Jak posąg Dawida
z marmuru białego
sięgałem choć wzrokiem
do nieba samego
gdy znowu nadleci
ach pycho chełpliwa
nas już tu nie będzie
ktoś inny jej zaśpiewa
O wodzie o trawie o
lesie
o śmierci z którą tak trudno pogodzić się
o zdradzie miłości o świecie
będzie to piosenka o nas i komecie
Koszulka
dedykowana żonie
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Zdejmij moja miła
koszulkę swą
zapadła noc gwiazdy na niebie śpią
do świtu daleko do serca nie
to piękne gdy ludzie kochają się
Wczoraj mi uciekłaś
dziś jesteś tu
tak jak ja nikt nie kołysze do snu
już lody topnieją i szumi las
być może to jest nasz ostatni raz
Zdejmij swą koszulkę
lekką jak kłos
piękniejszej dziewczyny nie da mi los
już krwawa jutrzenka na niebie drży
będziesz mą pierwszą ja twoim pierwszym
Litania u
schyłku wieku

Ciała zabitych w imię
sprawy
zastępy sierot wdów
ileż krwi na ołtarzach sławy
i słów
Ileż posągów bożków
bogów
pochodni na ulicach miast
iluż proroków demagogów
i kłamstw
Panie mój który na
wysokościach tkwisz
panie mój czy ty nie widzisz i nie słyszysz
panie mój ślepy Boże mój
Ileż transportów
czołgów wraków
ponurej dżumy straszny plon
ileż na ziemi niebie znaków
i wron
Ileż pasiaków gwiazd
Dawida
szubienic oraz gilotyn
tysiące ran choć blizn nie widać
i win
Panie mój który na
wysokościach tkwisz
panie mój czy ty nie widzisz i nie słyszysz
panie mój głuchy Boże mój
Ileż przez piasek
zasypanych
karawan co zmieniły kurs
ileż pomników wydumanych
i głupstw
I święte łajno krów
złoconych
i stosy trupów wokół jam
bezradny człowiek przerażony
sam
Panie mój który na
wysokościach tkwisz
panie mój czy ty nie widzisz i nie słyszysz
panie mój martwy Boże mój
Przekład
Leszka Bergera
>>>
Nie płacz Małgosiu
czekaj na mnie
pójdziemy razem ramię w ramię
czeka nas droga wśród zarośli
ja nie opuszczam swych Małgosi
W koszulce swej
wyglądasz pięknie
zgubiliśmy się już na wstępie
Błyszczą dwie gwiazdy pośród nocy
Bóg nas zostawił bez pomocy
Weź mnie za rękę mróz
się skrada
nie będzie łatwo trudna rada
Wiem dobrze o tym bo los zły
wygnał nas i zatrzasnął drzwi
Już ptaków nie ma
Statek nie wrócił
Kto jest bez winy niech kamień rzuci
Miłość i prawda to dawne dzieje
kto się obejrzy skamienieje
Jestem twym mężem ty
moją żoną
czemu nam wracać zabroniono
Nie pytaj bo nie odpowiedzą
ci którzy nas zza drzewa śledzą
Dwa głodne wilki
siedzą skulone
jak anioły z nieba strącone
Świat wokół milczy Ty wiesz że
tylko ja jeden kocham cię
Na całym świecie
tylko ja
przy twoim ogniu będę trwał
Wciąż ramię w ramię jak środa z wtorkiem
ja będę Żwirkiem ty Muchomorkiem
Wejdę na drzewo
niewysokie
księżyc nasz szlak oświetli okiem
Przez jary doły ciemny las
Opatrzność poprowadzi nas
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Kręci się kręci koło
dokoła
i zanim śmierć nas powoła
manatki spakujemy
zwiniemy swe cielesne szczątki
zanim zmienimy się w świątki
trochę tu poszalejemy
Tradycja każe tańczyć
gawota
na końcu żywota
długiego doczesnego balu
znów nadepnąłem komuś na nogę
ja wiele nie mogę
gdyż ciało me krępuje całun
A Margot urocza
tancerka śmierci
ma chryzantemy w warkoczach
i tyłkiem kręci
przed nami maskowy bal
tyle sal
tysiąc par
masek czar
wielki bal
Jakiś poczciwiec
spuścił rolety
zamarły parkiety
i ulotniło się powietrze
twarze wciąż walczą z półmrokiem
a każdy mierzy wzrokiem
piękną Margot w cętkowanym swetrze
Dyrygent rozłożył
partyturę
podniósł ręce w górę
i stał tak z marsowym czołem
twarze się kręcą w loterii
przeróżnych dziwnych koterii
spocony motłoch śpi pod stołem
A Margot urocza
tancerka śmierci
ma chryzantemy w warkoczach
i tyłkiem kręci
przed nami maskowy bal
tyle sal
tysiąc par
masek czar
wielki bal
Gdy pokojówka
przyszła do pracy
pod starym materacem
złoty pieniądz się jarzył
pierwsza naiwna w recepcji
czyta o antykoncepcji
i o swym królewiczu marzy
W szatni zostały dwie
kamizelki
wszędzie popłoch wielki
może rankiem przyjdzie kontroler
już czwarta zero zero na zegarze
znów wirują nasze twarze
w tym odwiecznym kole
A Margot urocza
tancerka śmierci
ma chryzantemy w warkoczach
i tyłkiem kręci
przed nami maskowy bal
tyle sal
tysiąc par
masek czar
wielki bal

polska wariacja na
temat
Hał du ju du
w kraju lodu?
Wszystko do du...
z tyłu i z przodu
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Przekład
Leszka Bergera
>>>
Rankiem mnie budzi
ciemność więc dłonią szukam tętna
czy w żyłach mych pulsuje jeszcze krew obojętna
czy już po tamtym świecie chodzę w trumiennych
butach
marność to wszystko marność brzmi wciąż ta sama nuta
Niema co nie ma jak
dlaczego ani dokąd
nie ma z kim nie ma o czym każdy jest sam ze sobą
wychudły Don Quijote na szkapie mknie ulicą
a Bóg to ślepy szofer siedzący za kierownicą
Znów włączam telefon
odbiornik obcych życzeń
nachodzą mnie złe wieści jak policja o świcie
pożegnać sen i wciągnąć znów jawy cztery łyki
chciałbym się śmiać ale mam uśmiech Myszki Miki
ranki bym skreślił
W radiu znów Chick
Corea poranne panaceum
doprawdy jest wesoło prawie tak jak w mauzoleum
w kolejce do mumii mam kręgi pod oczami
jutrzenka w barwie różu już mych zmysłów nie omami
Rozwijasz wciąż
przede mną własny ideał stadła
z dnia na dzień bardziej ziębną nasze dołki w
prześcieradłach
rachunek win i sumień robimy przed wieczorem
przeze mnie czy przez ciebie drwal rozdzielił nas
toporem
Dwa łóżka podzielone
na dwa suwerenne kraje
kolczasty drut nas dzieli i ością w gardle staje
nie myśleć o tym zasnąć bo sen to słodka słabość
umarła we mnie miłość wyparowała radość
druty bym skreślił
Świt to przeklęta
pora minuty ery całe
gdy rzeczy nie są czarny ale także nie są białe
gdy nie ma dnia ni nocy brakuje światłocienia
czuwanie jest bólem bez błogiego znieczulenia
Czuję szalone tętno i
coś mnie w lędźwiach kłuje
chciałbym się nie obudzić nie myśleć i nie ulec
zwinięty w kłębek słyszę że w kącie łkasz boleśnie
na życie już za późno a na śmierć jeszcze wcześnie
Za naszym słodkim
wczoraj zapadła głucho klamka
kawa jest już wypita i stłuczona filiżanka
złośliwość rzeczy martwych dawno udowodniono
chleb z masłem spada na podłogę niewłaściwą stroną
masło bym skreślił
Mówisz mi o nadziei a
myśli ci się plączą
jak obce satelity które nad ziemią krążą
myśl o nagości własnej jeszcze mą próżność łechce
dwadzieścia lat gadałem a teraz mówić nie chcę
W klozecie na
plakacie mam śliczną tłustą świnię
patrzymy sobie w oczy a woda z szumem płynie
wszystko już powiedziano i w szambie utopiono
a mnie w tym raju paroma kwadransami obdarzono
Znów dłonią szukam
tętna za oknem jutro wstaje
za ścianą radio rzęzi sygnały dnia nadaje
pożegnać sen i wciągnąć znów jawy cztery łyki
chciałbym się śmiać ale mam uśmiech Myszki Miki
miłość bym skreślił

W naszym domu mówią o
mnie łebski Franek
bo mam olej w głowie i poukładane
kiedy ktoś nie kontaktuje
gdy mu główka nie pracuje
wpada wnet po mądre słowo drukowane
Kumpel który widział
sto teleturniejów
mówi: Z taką głową wygrasz "Milionerów"
Pomyślunek masz niezgorszy
w telewizji tyle forsy
wszystko zgarniesz kiedy siądziesz przed kamerą
I już siedzę w
wielkim studiu z całą zgrają
tam poczułem że mi nerwy nawalają
z przyciskami miałem biedę
nacisnąłem ABeCeDe
już mnie za stolikiem kurwa upychają
Ledwo żyję Hubert
pyta jak się czuję
mini wywiad ile jaram i tankuję
parę danych o mej dniówce
włos zjeżyło mu na główce
"koło ratunkowe" go nie poratuje
Gdy poczułem się w
tym studiu trochę śmielej
Hubert spytał co to znaczy ukulele
w głowie pustka że aż miło
to mnie całkiem pogrążyło
mówię: Chcę się skonsultować z przyjacielem
Bodzio w mordę miał
przepity głos i chrypę
znowu chlał a będzie twierdził że miał grypę
Słychać było jak tam dyszy
kilkadziesiąt sekund ciszy
marny wynik kiedy kumpel wstawia lipę
Moja stara przed
ekranem sfiksowała
cały naród patrzył jak tam daję ciała
Ludzie gryźli odbiorniki
i czekali na wyniki
pewnie ukulele to bułgarska skała
Już "pięćdziesiąt na
pięćdziesiąt" ekran świeci
za A piszą że to jakieś polne kwiecie
za Be instrument strunowy
nic nie wpada mi do głowy
więc publiczność błagam: Ludzie pomożecie?
Luźny Hubert ciągle
machał banknotami
mówię: Skup się stary nie daj się omamić
Głowę mam nie od parady
ale chcę zasięgnąć rady
Niech się ciemna masa męczy z przyciskami
Sam ciekawy byłem co
też widz wybierze
przecież można się pomylić w dobrej wierze
Be ma dziewięćdziesiąt procent
jednoznaczna skala ocen
gdy coś nie jest na sto dwa to szlag mnie bierze
Jestem twardziel i
uznaję racje święte
ryzykuję choćbym zginąć miał ze szczętem
Choć na maksa się zesrałem
Hubert wrzeszczał że wygrałem
ukulele jest hawajskim instrumentem
Ludzie skandowali:
Franek tęga głowa
Hubert stówkę pokazywał tłum falował
Trochę nadrabiałem gestem
bo ja przecież ze wsi jestem
lecz dopiąłem swego Dotrzymałem słowa
Mówię: Panie
prezenterze trudna rada
biorę stówę bo już zwinąć się wypada
Pora wracać do Ostrawy
Hubert jęknął: Nie ma sprawy
i widziałem jak na glebę gość upada
Zaszalałem wykupiłem
przedział śliczny
w zajebistym Intercity elektrycznym
Całą resztę datek skromny
oddam w domu na bezdomnych
bo Ostrawa jest regionem specyficznym
Młodziutka poetka

Młodziutka poetka
nad kostkami koraliki
pukała do bramy
pałacu poetyki
z kimś się wyspała
kogoś nie chciała
miłość jako hobby
więc napisała o tym blues
w cztery doby
Swe serce odmieniała
według wzoru Ferlinghetti
i wypuszczała z ust
lotne słowa jak confetti
pełna tragiki
pełna mistyki
pełna smutku
redakcjom wysyłała wiersze
aż do skutku
Dość często siadywała
w barze radia za hotelem
lgnęły do niej obce typy
obce ręce na jej ciele
wpierw była miła
potem się upiła
dzięki redaktorom
a po tygodniu była gwiazdą
Mikroforum
Nosiła zawsze w
torbie
źródła swoich inspiracji
a rankiem się budziła
na podłodze w ubikacji
wybranka muz
pozorny luz
i wysoki połysk
w końcu ją wyrzucili z domu
i ze szkoły
W trzecim miesiącu
ciąży
wciąż marzyła o jagodach
lecz poeci - ojczulkowie
ani myślą o rozwodach
zdeptane serce
przyszłość na szelce
panna do bicia
i wtedy napisała sonet
prawdziwy z życia
Moje
smutne serce

Nad mą głową chmury
przepływają
pytam ludzi czemu się nie kochają
moje serce
smutne serce
Nagi bosy błądzę po
ulicach
gdzie ta miłość jedyna tajemnicza
moje serce
smutne serce
Nie ma nie ma tylko
jej złuda mami
szyld wyblakły nad lombardu drzwiami
moje serce
smutne serce
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
W Muzeum śląskim w
ekspozycji trzeciorzędu
jest biały krokodyl i niedźwiedź i lis
i kamienne trylobity
czas od czasu jakiś człowiek ciebie minie
i ty widzisz jak to życie płynie
a z nim wszystkie przemijają mity
Potem idziesz do
parku i przez całą noc się tułasz po Opawie
i śnisz na jawie
o przyszłości w muzealnym raju
piąta trzydzieści znów trolejbus przerwie spleenek
siedem przystanków do Katarzynek
proszę wsiadać i drzwi się zamykają
Jeśli będziesz
słuchać i nie za wiele się sprzeciwiać
to zaliczysz maturę wychowasz dzieci
i zarobisz kupę forsy
w nagrodę czeka ciebie kilka rundek na dużej
karuzeli
i książka - potwierdzenie
że nie jesteś gorszy
A ty chciałbyś płynąć
na grzbiecie krokodyla
po rzece Nil i wołać: Tutanchamon vivat vivat
w egipskim kraju
piąta trzydzieści znów trolejbus przerwie spleenek
siedem przystanków do Katarzynek
proszę wsiadać i drzwi się zamykają
Pionierską chustę
zawiążesz sobie na szyi
we Valtickiej zamówisz rum
i zakąskę z kabanosa
na polanym stole na obrusie piszesz swą rymowaną
Odyseę
póki ktoś nie wejdzie
i nie utrze ci nosa
Marsz do domu wcale
nie ma domu
nie ma poza domem to są tylko słowa
które w różny sposób odmieniać się dają
piąta trzydzieści znów trolejbus przerwie spleenek
siedem przystanków do Katarzynek
proszę wsiadać i drzwi się zamykają
Może obok ciebie ktoś
usiądzie
może człowiek który osobiście znał
Egipcjanina Sinuhe i jego brata
drewnianą nogą będzie stukał
w rytm metronomu
który tutaj tyka od początku świata
Nie byliśmy nie
będziemy nie byliśmy
czym będziemy gdy tu nie będziemy
zwykłą mierzwą której w bród w bożej stajni mają
piąta trzydzieści znów trolejbus przerwie spleenek
siedem przystanków do Katarzynek
proszę wsiadać i drzwi się zamykają
Żona w domu płacze i
dzieci w domu płaczą
wyje pies pod drzwiami
a państwo marzy o podatku dochodowym
a ty sobie kupujesz metr krawiecki
i odcinasz nożyczkami
wszystkie dni powszednie i masz tydzień z głowy
W niedzielę idziesz
znowu do śląskiego Muzeum
rzucić okiem na witrynę
którą już dla ciebie sporządzają
piąta trzydzieści znów trolejbus przerwie spleenek
siedem przystanków do Katarzynek
proszę wsiadać i drzwi się zamykają
Mysz pod
koniec lata

Dom cały śpi tylko my
dwaj nie śpimy
złocisty księżyc lśni w okiennej ramie
ja siedzę przy stole i klecę rymy
a ona spogląda na mnie
To polna mysz
mieszkająca na roli
pachnącej pszenicą i dożynkami
pomyśl i zrozum jak bardzo to boli
kiedy ktoś kosą cię zrani
Wiem dobrze wiem
towarzyszko mej biedy
przenocuj u mnie spać możesz przy ścianie
rano uciekniesz mi a wrócisz kiedy
noc weźmie świat w posiadanie
I wtedy będziemy
oboje skrobać
ja moim piórem a ty pazurkami
różnice możemy sobie darować
ważne że życie kochamy
Już koniec lata mnie
żal się zrobiło
że chodzą po polach zdrajcy i zbóje
szkodzisz czy nie szkodzisz gwiżdżę na wyrok
i azyl ci proponuję
Na bruku
za teatrem

Na bruku za teatrem
gramy Szekspira raptem
Hamlet się z losem mierzy
na bruku ranny leży
Słońce nam sekunduje
i kleci nam kulisy
a z okna na nas pluje
jakiś artysta łysy
Facet ma rysy zmięte
i zapewnioną rentę
a Szekspir bez wątpienia
nabiera znów znaczenia
Brakuje nam kurtyny
brakuje publiczności
nie ma prawdziwych łez
nie ma prawdziwej złości
Tu nożem bywa nóż
cieknie prawdziwa krew
tu serce rani ból
tu miłość liczy się
Ja siedzę na poręczy
a ty na beczce klęczysz
każdy jest na swój sposób
aktorem swego losu
Gardzimy etatami
Hamleta dziś wskrzeszamy
bo nadszedł jego czas
Hamlet przeżyje nas
Na bruku za teatrem
w teatr bawimy się
Najpierw
gwiżdżą potem kamienują

W prastarym mieście
Jeruzalem
w stolicy kolonii rzymskiej
pod koniec Wielkanocy
Piłat umywa ręce
Spętany Jezus w
jednej z bram
a Żydzi spisek knują
refren ten sam:
najpierw gwiżdżą potem kamienują
Krzyże te same są
zmieniają się nazwiska
i kamienuje wciąż
hołota nienawistna
efekt? pokutne pienia
pomniki do zrobienia
głowy do przystrojenia
W Brzewnowie nad
klasztorem dym
to płoną księgi
husyci głoszą
kościelnej kres potęgi
Ktoś krzyczy: To
szatański plan!
poczciwcy wokół plują
refren ten sam:
najpierw gwiżdżą
potem kamienują
Kościół w Auvers zbyt
krzywy
świątynia Boga
widziana z perspektywy
szalonego Van Gogha
Profesor akademii
obraz mierzy
fachowcy przytakują
a motłoch wierzy:
najpierw gwiżdżą
potem kamienują
Mały bard z gitarą na
scenie
blisko na dotyk
czujemy prawdy tchnienie
szerzej i bez pozłoty
Słuchacze chcą mu
zadać kłam
wnet się ustosunkują
refren ten sam:
najpierw gwiżdżą
potem kamienują
W mieście o nazwie -
to rzecz obojętna
u schyłku naszych czasów
może prędzej miliardy Piłatów
znów umywają ręce
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Siedziałem przy stole
czytając wiersz
a radio grało
nagle coś stuknęło o parapet
złudzenie to czy może coś się stało
Nie chcę przeszkadzać panie poeto
szepnął cichy głos
Czy można wpaść na parę sekund?
pytał tajemniczy gość
W przedsionku podał
mi parasol płaszcz
butelkę wina
gdzieś już widziałem tę przedziwną twarz
była to twarz o której się nie zapomina
wtem przeciąg zdmuchnął świecę
na dworze zimny wicher wiał
jak ciemna plama na parkiecie
za nim kruk ponury stał
Usiadł w fotelu a z
nim czarny ptak
także się wprosił
serce mi biło miałem niepewny wzrok
bo z butów mu sterczało końskie włosie
Przyszliśmy wreszcie jak pan chciał
nad świecą kajał się dym
gdy mi do ręki wizytówkę dał
firmy Diabeł i syn
Przez tyle nocy i
przez tyle dni
go przyzywałem
w cierpieniu i gdy byłem u kresu sił
a teraz oko w oko przed nim stałem
on widział że się trzęsę
że bliski koniec mój
spokojnie wyjął pióro gęsie
oraz pergaminu zwój
Oddam ci wszystko za
kroplę krwi
możesz być pierwszy
możesz wiedzieć o czym każdy człowiek śni
a słowa same złożą ci się w wersy
Co pragniesz w zamian - zmieniłem ton
przecież zgubiłem swój tor
a na to zakrakał gawron:
Never more
Na dłoni suchą kroplę
krwi mam
czas płynie dalej
w dni słotne bardzo boli blizna ta
a u nas patrzcie padać nie przestaje
pół życia za mną dusza płacze
gdzieś zagubiłem swój tor
a kruk wciąż na ramieniu kracze
swoje Never more
Nic
nadzwyczajnego

Dziś skomponowałem
kolejną piosenkę
nic nadzwyczajnego
piszę sam na własną rękę
I z potrzeby chwili
czując przypływ szczęścia
że znów pisać mogę
i nikt mi nie grozi pięścią
Piszę co chcę klecę
co chcę
z potrzeby serca
Przeze mnie cierpi krytyk i znawca
cny szyderca
Wciąż się zżyma ja to wytrzymam
Ja go rozumiem inaczej nie umiem
A może umiem ale nie chcę?
Może oblałem ostatnią lekcję?
Dla forsy sławy duszę swą gubię?
Lecz mnie to rusza Cóż ja to lubię
Kajam się panie za moje granie
To gest grzesznika
Wybaczcie fani bliscy nieznani
ja już znikam
Powoli znikam
Właśnie napisałem
zwrotkę refren piąty
Robię to tak samo
od lat sześćdziesiątych
Tak już lata całe
w taniej masce barda
bawię się jak Jarek
to po czesku - mały Jarda
Śpiewam co chcę i
gram co chcę
z potrzeby serca
Przeze mnie cierpi krytyk i znawca
cny szyderca
Pisze że jestem zero i cwaniak
i sztuka przeterminowana
Przybłęda który z księżyca zleciał
że jestem bubek tani kobieciarz
Zguba narodu jak się nazywa?
Never more pieśniarz to moja ksywa
Panowie panie sorry za granie
To gest grzesznika
Wybaczcie fani bliscy nieznani
ja już znikam
Powoli znikam...

W dniu swoich urodzin
jeszcze nie wie o co chodzi
imię dźwięk nieustalony
słyszy nowo narodzony
widać po zdumionej minie
że go dziwi świat Czas płynie
dziecko chłonie świata piękno
a już ma na czole piętno
Nie wie czy to krzyż
czy gwiazda
tego nikt nie zgadnie raz-dwa
jak baranek biały w żłobie
śpi niemowlę sobie
Życie się tak szybko
toczy
gdy otworzy szerzej oczy
duma sobie po swojemu
że to rąbek gwiazdy Wenus
w nią wpatrzony ma nadzieję
że choć dzisiaj źle się dzieje
to już jutro fatum zdoła
wstrzymać rozpędzone koła
Lecz los ślepy gna
nie słyszy
jak parowóz ciężko dyszy
szpaler flag zatkniętych w chmurę
wszystko płynie w górę
A przed bramą chmara
wielka
tu i tam długa kolejka
ci na prawo ci na lewo
wśród muzyki dźwięków śpiewu
ras przeróżnych całe mrowie
wśród nich czarni aniołowie
odgarniają ludziom włosy
świecą w czoła ważą losy
Rżnij kapelo skocznie
z werwą
niech się skrzydła w górę zerwą
czyści i bez piętna cienia
dostąpią zbawienia

Ostrawo Ostrawo
miasto nad miastami
okupione łzami
Ostrawo miasto miast
aureolo z czarnych gwiazd
Bóg obdarzył inne miasta urokami
w nich wykwintne damy oraz rzeki z parowcami
Ostrawa serca głos
już mi zawiązała los
Ostrawo Ostrawo
prawda w oczy kole
lecz ja ciebie wolę
Ostrawo miasto miast
aureolo z czarnych gwiazd
Choćby nogi niosły mnie ku innym krajom
to wędrowne ptaki zawsze kiedyś powracają
Ostrawa serca głos
już mi zawiązała los
Przekład
Magdaleny Domaradzkej
>>>
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Gdy byłem mały wciąż
musiałem słuchać
że mam się uczyć i w cudzą kaszę dmuchać
gdy tytuł będę miał uniknę życiowych burz
Taki pan doktor kiedy
się dochrapie
na forsie siedzi za uchem się drapie
ja na to powiedziałem: Chcę być pastuchem i już!
Chciałbym mieć czapkę
z pomponem z bokujeść
kasztany myć się raz w roku
śpiewać przez cały dzień
i żyć jak leń
W świątek i piątek
książki dostawałem
niewiele z nich się jednak dowiedziałem
a chciałem przecież wiedzieć jak się hoduje krowy
Pytałem wszystkich w
końcu przyjaciele
patrzyli na mnie jak na durne cielę
ostrożnie zapytując czy jestem naprawdę zdrowy
Chciałbym mieć czapkę
z pomponem z bokujeść
kasztany myć się raz w roku
śpiewać przez cały dzień
i żyć jak leń
Dziś jestem duży i
już więcej czaję
do pewnych rzeczy wciąż się nie nadaję
a moją dawną pasję trudno wybić mi z głowy
Siedzę na trawie łeb
zadzieram w górę
i wzrokiem gonię śledzę każdą chmurę
bo przecież gdzieś po niebie błądzą łaciate krowy
Chciałbym mieć czapkę
z pomponem z bokujeść
kasztany myć się raz w roku
śpiewać przez cały dzień
i żyć jak leń
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Gdy otula zmierzch
dachy Petersburga
mnie ogarnia złość
w dali zniknął pies na chodniku skórka
chleba której nie chciał tknąć
Książę Igor poślubił
mą kobietę
wódka i wigor bawię się pistoletem
kruk złowieszczy na dachach Petersburga
diabeł nadał go
Ponad miastem lecą
ptaki ślepe
w świetle krwawych zórz
giniesz duszo nieskończony stepie
pośród życia burz
Żal przepełnia me
serce niewymowny
wszystko z powodu Nadieżdy Iwanowny
przez tę miłość będę z dziurą w skroni
rankiem leżał już

Nuda czerń chmur
i mgła na dnie rynny
zielona śniedź
kulawy koń boleśnie rży
zburzony mur
a ze starej skrzyni
wycieka rtęćgęsta
jak obraz mojej krwi
Piekło i raj
zmokła wrona jak ja sama
kracze żałośnie
deszcz bębni o dach
piekło i raj
zaskrzypiała stara brama
pierwszy raz w życiu
ogarnął mnie strach
Drewniany wóz
w nim szmaty listowie
jedzie gdzie chce
szkapa jest ślepa jak sam los
sanie bez płóz
gdzieś w przydrożnym rowie
psy parzą się
echo skamlenia niesie głos
Piekło i raj
na drabinie ślady pleśni
w pułapce areny
kręci się świat
piekło i raj
trubadurów smętne pieśni
procesje rycerzy
płonący wiatr
Kapie kap kap
czarna infuzja zgrozy
na plecach pot
nadziei brak na duszy dnie
jestem jak krab
i bez cienia pozy
sunę pod płot
może tu poczęstują mnie
Piekło i raj
ćwiartki szklanki wprost z żołądka
jak głodne komary
ssą moją krew
piekło i raj
Herod kontra niewiniątka
psują dźwięk gitary
niszczą mój śpiew
Przekład
Leszka Bergera
>>>
Dłonie położyłem na
twych piersiach
które bielą się w półmroku
żywe przylądki dwa
w twego ciała błogich sieciach
rybak z rybą oko w oko
gdzie ty gdzie jestem ja
Płonę
Wchodzę wolno w
ciemny bezmiar
twoich bioder miękką glebę
nagle osrebrzył księżyc
na swych barkach czuję ciężar
całego pogańskiego nieba
syk piorunów i węży
Płonę
Topniejemy wraz ze
świtem
jak na szybie zamglonej
złączone krople obce
wśród gałęzi szum skrzydeł
podniecony szalony
mężczyzna staje się chłopcem
Płonę

Noc w noc pod mymi
drzwiami
ktoś tajemniczy stoi
dobiega jego kaszel
aż do pracowni mojej
przez wizjer więc spoglądam
cóż może mnie zaskoczyć
wtem tajemnicze oko
mi patrzy prosto w oczy
Nieznane duże oko
znacząco na mnie mruga
po prostu bez żenady
choć jest już pewnie druga
otwieram drzwi by spojrzeć
co to za sprytna sztuka
a tu korytarz pusty
i licznik swojsko stuka
Co noc ta sama bajka
a ja w nią święcie wierzę
w ciemności głuchy kaszel
złe oko w wizjonerze
i jak tu żyć zwyczajnie
jak pisać wiersze listy
gdy jesteś nagą rybką
w akwarium przezroczystym
Podziemne
źródła

Na mej twarzy słońce
zostawiło
miliony piegów
rzeka wolno płynie drzewa
jej pilnują brzegów
a ja chodzę błądzę między ludźmi
jak ta rzeka niemy
patrzę w ziemię dumam
co mnie czeka potem w ziemi
Podziemne źródła i
potoki nieznane
słowa to znaki my
znaczeń ich nie znamy
korzeni szukamy
nic o nich nie wiemy
błądzimy pod ziemią
labirynt podziemi
ciągle nas mami
Która miłość mi
złamała życie
poplątała drogi
kto mi rękę znowu poda
kto postawi mnie na nogi
patrzę w szybę sklepu widzę tylko
swój zamglony obraz
jestem jaki jestem trochę we mnie zła
i trochę dobra
Podziemne źródła i
potoki nieznane
słowa to znaki my
znaczeń ich nie znamy
korzeni szukamy
nic o nich nie wiemy
błądzimy pod ziemią
labirynt podziemi
ciągle nas mami

Przewieź mnie
przyjacielu na drugi brzeg
przy pierwszym schodku wysadzisz mnie
lecz nie odpływaj
Zaczekaj na mnie kwadranse dwa
chciałbym rzucić okiem na tamten świat
bo ktoś mnie wzywa
Zabierz mnie
przyjacielu na chwiejny prom
co tylko zechcesz oddam ci bo
samotność rani
Słyszałem w nocy daleki ton
brzmiał w ciemnościach akordeon
Grał tylko dla mnie
Miłość śmierć to
tylko chwile
Smak ust Eurydyki i motyle
niedoścignione
Spienione fale uderzają o brzeg
i nikt z nas żywych nie może przejść
na tamtą stronę
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Jak stalowa cienka
struna
która na me palce czeka
jak na niebie mokra łuna
kiedy księżyc połknie rzeka
Jak sto wraków u wybrzeży
jak ostatni grosz złamany
i jak dzwonu głos na wieży
gdy wróg stoi za murami
Takie czuję
przygnębienie
taki nastrój minorowy
Brzmi fortepian jak cierpienie
nic nie zmienię nie ma mowy
Tylko takie pieśni umiem
takie pieśni pisać umiem
Wcale świata nie rozumiem
Jak ostatni liść na
drzewie
kiedy jesień krzesła zwija
jak nie twoja dłoń w potrzebie
lecz dłoń obca dłoń niczyja
Jak pokracznych przysiąg orszak
ileż tych obietnic było
jak pytanie czy mnie kochasz
i milczenie twe jak wyrok
Takie czuję
przygnębienie
taki nastrój minorowy
Brzmi fortepian jak cierpienie
nic nie zmienię nie ma mowy
Tylko takie pieśni umiem
takie pieśni pisać umiem
Wcale świata nie rozumiem
Jak niechciany ciężar
zdarzeń
który niosę na swym grzbiecie
i jak ptaki - lotni kpiarze -
bo najlżejsze są na świecie
Jak krzyk pierwszy noworodka
i ostatnie przebudzenia
Jak noc która nie jest słodka
i jak miłość której nie ma
Takie czuję
przygnębienie
taki nastrój minorowy
Brzmi fortepian jak cierpienie
nic nie zmienię nie ma mowy
Tylko takie pieśni umiem
takie pieśni pisać umiem
Wcale świata nie rozumiem
Przekład
Andrzeja Ozgi
>>>
Pusty mój dom
tylko w skrzynce śpią listy
pachnie cynamon
na mojej wyspie
pokój mój tkwi
pośród oceanu
Chcę Wiadomości
śledzić
zgubiłem wątek
piętaszek mnie odwiedził
w miniony piątek
przyjdź nie bój się
nie będzie nam źle
Jak Robinson
wszystko notuję ściśle
już od brzasku
znalazłem na mej wyspie
ślady w piasku
ma samotność jest jak plaży szmat
ty zatarłeś ślad
nie odchodź Piętaszku
W pokoju ciemno
ja przypływu się boję
zostaniesz żywy ze mną
chociaż ślady twoje
zmyje jak fala noc
czarna
Otwieram dom i listy
spóźnione wieści
być może o mnie myślisz
i także nie śpisz
przyjdź czekam cię
gdzie jesteś gdzie?
Jak Robinson
jedną myślą jednym tchem
i sercem całym
dni samotne
cynamonem zapachniały
więc z wiarą że pomożesz
żłobię tępym nożem
ślad twój w piasku
ach pomóż Piętaszku
Piętaszku
Pod nogami wali jej
się świat
w sercu ma nieporządek
chce ludziom wysłać setki kart
lecz pogubiła wątek
na kolanach biała wełna
tak wiele do zrobienia
bajkowy dziadek życzeń nie spełnia
a złotej rybki nie ma
Nie ma nie ma nie ma
cudów nie ma
są tylko ludzie każdy
bez imienia
chodzą jak kukiełki błędne
żaden nie przystaje
a ona w nocy we dnie
sama sobie rękę podaje
W fotelu milczy
zamyślona
samotna tak
pod powiekami jej nadzieja kona
samotna tak
do siebie szepce gdy się budzi
samotna tak
bezludna wyspa w morzu ludzi
samotna tak
całkiem się w życiu zaplątała
odzież na sznurku flaga biała
na piasku wrak
samotna tak
Gdy cisza sieje mak
po kątach
słucha Cohena
donikąd nie gna i nie sprząta
ta Wenus kamienna
jak piękny antyczny posąg
w morzu ciszy tonie
ale serce chce dojść do głosu
serce nadal płonie
Płonie płonie płonie
serce płonie
gdzie strażacy
kto przyjdzie po nie
gdzie więc są ci dziarscy chłopcy
kto wreszcie ją pokocha
wokół niej wciąż tłumy obcych
więc szlocha szlocha szlocha
W fotelu milczy
zamyślona
samotna tak
pod powiekami jej nadzieja kona
samotna tak
do siebie szepce gdy się budzi
samotna tak
bezludna wyspa w morzu ludzi
samotna tak
całkiem się w życiu zaplątała
odzież na sznurku flaga biała
na piasku wrak
samotna tak
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Przekład
Joanny Filipczak
>>>
Po błoniach Galicji
hula zimny wiatr
wszystko co mieliśmy nam zabrał podły świat
jak przelotne ptaki gdy zmieniają ląd
jak bezdomne listy odfruniemy stąd
Jeszcze płonie ogień
i szumi drzewo
a przed nami noc i sen
za najbliższym wzgórzem jest Sarajewo
tam jutro miła pobierzemy się
Ksiądz na wieki
zwiąże nam przeguby rąk
wieniec tamaryszku porwie rzeki prąd
i odpłynie z wodą w morzu znajdzie cel
my tam w dole a nad nami nieba biel
Jeszcze płonie ogień i szumi drzewo ...
Wybuduję ci z kamieni
biały dom
dach z dębowych belek będzie wieńczył go
tam miłosny azyl znajdzie dwoje ciał
my miniemy a on wiecznie będzie stał
Jeszcze płonie ogień
i szumi drzewo ...

Tyle lat już nigdy
miał nie będę mówię z drżeniem w głosie
sekunda za sekundą kroją mój bochen chleba
nie pukaj do mych drzwi poczekaj chwilę mój losie
tyle jeszcze rzeczy zrobić trzeba
tyle rzeczy zrobić trzeba
Stare kobiety
spacerują w bluzach burych
a gdy brzmi białe tango nikomu nie wchodzą w drogę
kulawy nauczyciel tańca wciąż zmienia figury
tyle jeszcze rzeczy zrobić mogę
tyle rzeczy zrobić mogę
Rzeka walczy z
korytem i szuka przestrzeni
aż wreszcie w morzu się szeroko rozpościera
Jest czas rzucania kamieni
i czas gdy trzeba kamienie zbierać
Rodzina siedzi w
trawie śmiech na łące dzwoni
to rodzina szczęśliwego malarza Vojkówki
wtem nadlatuje sroka żona woła do nich:
Patrzcie dzieci niesie borówki
patrzcie w dziobie niesie borówki
To co się dzieje
teraz już się nigdy nie powtórzy
gromnicami na naszych grobach będą nasze książki
zostanie tylko zapach ciał po miłosnej burzy
i zniknie to co na nas ciąży
co nam nieskończenie ciąży
Napisałem listy
rozesłałem je Bóg wie do kogo
z cichą nadzieją że wierzyć w ludzi się opłaca
każdy z nas musi kroczyć swoją drogą
a gdy przyjdzie czas musi wracać
Ze swego terminarza
skreślam pierwszych zmarłych
na placu Wolności jest coraz bardziej ciemno
a na ławeczkach siedzi tłum kobiet ofiarnych
robiących swetry dla swych mężów
żeby im nie było zimno
A mnie jest z dnia na
dzień coraz bardziej chłodno
minęła młodość przepoczwarzam się w motyla
miałeś mi Sędziwoju zdradzić prawdę niewygodną
że nadejdzie taka chwila
że raz nadejdzie taka chwila
Z mgły wynurzyła się
para białych bawołów
z gardła wydobyłem kilka obcych tonów
jest czas siania na polu
i czas i czas zbierania plonów
Siadam na ławce do
muru zamku przyciśniętej
malarz Vojkówka leczy kawą swój niedosyt
i pokazuje mi nowy obraz Trójcy świętej
Bóg na nim zbiera borówki
I ma bujne rude włosy
Czy nie za mocna ta
kawa - pyta jego żona
moglibyśmy być bogaci gdybyś tylko zechciał kochanie
a malarz Libor mówi do mnie bo jej nie przekonał:
To co namalujesz zostanie
co namalujesz zostanie
Tyle lat już nigdy
miał nie będę mówię z drżeniem w głosie
sekunda za sekundą kroją mój bochen chleba
nie pukaj do mych drzwi poczekaj chwilę mój losie
tyle obrazów pieśni
tyle nowych jeszcze zrobić trzeba
Siostrzyczko ze szpitala

Siostrzyczko ze
szpitala
piszę do pani
list pełen czułych słówek
jak zakochany
Czas płynie ale klisza
wspomnień nie zbladła
Wtedy na moim łóżku
pani usiadła
Chętnie do tamtych
przeżyć
wspomnieniem wracam
Lekarstwa i zastrzyki
to pani praca
Królikiem doświadczalnym
przy pani byłem
Kiedy pomyślę o tym
serce mi bije
Nic pod spódniczką
pani
nie wyśledziłem
lecz żyłem marzeniami
i spać nie potrafiłem
Leki zastrzyki triki
siostry przełożonej
A ja z panią jak szalony
ach moja droga grałem w tenisa we śnie
i zmarnowałem niestety wszystkie gemy i sety
Yeah
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Stodoły spowijał
biały dym
gawrony czarne ginęły w nim
staruszki śmiały się płynął czas
na wieki miłość złączyła nas
W plecy nas kłuły
pachnące źdźbła
siana stóg i gęstniejąca mgła
rozgrzały mnie obietnice twe
oczy zamknąłem by pocałować cię
Patrzył w dal hen u
rozstajnych dróg
siekierą w drewnie ciosany Bóg
kiedy dzwon na Anioł Pański bił
ciało twe stało się ciałem mym
Miła kocham cię
krzyczałem z całych sił
ptasi sejm wnet się nad pola wzbił
pod niebem obłok z gawronich piór
zmienił się w białych aniołów chór
Stodoły
my niebo
anioły
Szalona
Małgosia
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Szalona Małgosia
w przejściu podziemnym dworca w Cieszynie
śmieci zbiera śpiewaniem zajęta
niczym królewna zaklęta
z miotłą po brudnym peronie płynie
i śpiewa jak najęta
Dwa pety blues
rumowy song
czy ktoś o bilet prosi
smród piwa z ust
dworcowy gong
to aria dla Małgosi
szalonej Małgosi
Wspaniałą subretka
ery wojennych scen i szantanów
była cudna piękna że hej
zmysłowa kokietka
co sen spędzała z oczu plebanów
była i nie ma jej
Dwa pety blues
rumowy song
czy ktoś o bilet prosi
smród piwa z ust
dworcowy gong
to aria dla Małgosi
szalonej Małgosi
Przejście podziemne
śpi
jak kościół po skończonej dawno mszy
głucha cisza Małgosia bułkę je
potem przepędza psy
rozwiesza resztki nędznej odzieży
a ja ją kocham i zawsze kochać chcę

Nad kołyską moją
stały
hej hej wróżki trzy
chciały mi wywróżyć przyszłość
zyski straty sny
ja sikałem do pieluszek
dziarski mały chwat
a przede mną stał otworem
tajemniczy świat
Hej hej refren mój
przyszłość to jest bój
hej to refren mój
więc się chłopcze bój!
Pierwsza wróżka była
gruba
hej hej to mój plus
daję ci królewnę piękną
padło z wróżki ust
niech wam nad małżenskim łożem
zawsze kwitnie maj
będziesz miał na ziemi chłopcze
absolutny raj
Druga wróżka była
chuda
hej hej skóra kość
więc w jej wróżbach przeważyła
obrzydliwa złość
niech się chłoptaś wiecznie męczy
niech cierpienie zna
będzie miał puszczalską żonę
oto wróżba ma
Hej hej refren mój
przyszłość to jest bój
hej to refren mój
więc się chłopcze bój!
Wtem argument
trzeciej przerwał
hej hej wróżek spór
zła choroba zbiera teraz
żniwo niczym mór
niechaj w raju chłopak żyje
i szczęśliwy jest
wzięła nóż i ciach i wróżbom
położyła kres
Jaki morał z tego
płynie
hej hej pytam ja
ot na każdy problem nauka
setki recept ma
by nie kradli ludzie trzeba
ręce uciąć im
uciąć nogi by nie wiali
za morze jak w dym
Hej hej refren mój
przyszłość to jest bój
hej to refren mój
więc się chłopcze bój!

Jeszcze po nocach mi
się śnisz
nadal jak wyrzut we mnie tkwisz
zdejmuję buty łudzę się
że jeszcze raz przywitasz mnie
wciąż żyję wspomnieniami
zdradza mnie bicie tętna
nie jesteś obojętna mi
Wciąż brak mi ciebie
czemu odeszłaś nie wiem
klucz nadal w zamku
samotny tkwi
już nie zadzwoni dzwonek
nie będą otworzone
na oścież do mieszkania drzwi
z kim żyjesz nie wiem
ale wciąż brak mi ciebie
Na lustrze warg
znajomych ślad
w nie spoglądałaś tyle lat
i skrzat Adalbert wbity w kąt
nie mogę go wyprosić stąd
w zapachu chleba kawy
wciąż żyjesz nie zaprzeczam
we mnie we wszystkich rzeczach
Wciąż brak mi ciebie
czemu odeszłaś nie wiem
klucz nadal w zamku
samotny tkwi
już nie zadzwoni dzwonek
nie będą otworzone
na oścież do mieszkania drzwi
z kim żyjesz nie wiem
ale wciąż brak mi ciebie
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Barokowy muzyk w
odświętnej peruce
puder nałożył na twarz
Magda i Jan trzymają się za ręce
razem kroczą przed ołtarz
Hej hej hej
dzwony zbiegowisko
a ja za zachrystią
drżę schowany
zakochany
Trzy piękne wielbłądy
- dar króla Hassana
przed kościołem świętego Macieja parskają
biały jest dla Magdy a gniady dla Jana
czarnego dla mnie mają
Hej hej hej
już po ślubie
a ja lubczyk skubię
w kąt schowany
zakochany
Na łódce zmurszałej
po rzece Morawie
przypłynął kum nasz Jura
rzępoli na skrzypcach kapelusz na głowie
i wszyscy krzyczą: Hurra!
Hej hej hej
idą razem
a ja gdzieś pod ślazem
drżę schowany
zakochany
Miłości moja święta
czarną polewkę jem
czemuś mnie nie chciała?
Więc na futrynie drzwi serce ci wyryję
żebyś nie zapomniała
Hej hej hej
że tu się wdarłem
z głodu zmarłem
w kąt schowany
zakochany
twój zakochany
Wędrowni
kuglarze
Przekład
Tolka Murackiego
>>>
Wędrują kuglarze
przez zaśnieżone pola
wiatr na talerzach to ich dzienna dola
z tresowaną małpką za pan brat
beztroscy chociaż nuży ich świat
wędrują kuglarze po białych polach
U kowala szczekają
psy niedaleko stąd
tu są zawsze otwarte drzwi i zaciszny kąt
siano zastąpi łóżko oraz koc
tak przytuleni prześpią znów kolejną noc
byle do wiosny i do kolejnych świąt
Kuglarze ruszają w
świat
kuglarze wozy i wiatr
Po schodach kościoła
piłka biegnie w dół
siłacz z twarzą anioła zgina pręt na pół
jeszcze Maria wiotka jak trzcina
zatańczy taniec pogańskiego bożka Odyna
i znikną za zakrętem wśród turkotu kół
Kuglarze ruszają w
świat
kuglarze wozy i wiatr
Znów po wybojach nasz
wóz drewniany mknie
czerwona niespokojna krew naszym godłem jest
wszystko co chcemy leży przed nami
za górą za doliną za siedmioma rzekami
zimowe słońce nam pozdrowienia śle
Kuglarze ruszają w
świat
kuglarze wozy i wiatr

Nasz dom nawiedziła
woda
z dnia na dzień późną nocą wdarła się w sny
Nasz dom nawiedziła woda
zadzwoniła pozdrowiła wpadła do drzwi
Mówię jej że to zbyt późna pora
dla poborcy i egzekutora
Dodaję grzecznie: Pani władza
proszę nam teraz nie przeszkadzać
Milczkiem snuła się
ani be ani me
Ni to wydra ni to pies
gapiła się
Drzwi zatrzasnąłem
bezskutecznie
zmówiłem odpoczynek wieczny
mokra jej odzież krucza grzywa
i nadal nie wiem jak się nazywa
Daremne żale i próżny trud
wkrótce nadeszła piątka małych wód
kiedy mój ogród plądrowały
ona spojrzała na zegarek
Milczkiem snuła się
ani be ani me
Ni to wydra ni to pies
gapiła się
Skrzypce mego ojca
dziadka album ze zdjęciami
kapy z kanapy wykładziny i dywany
lodówkę pralkę mikser i tuzin bluzek
wszystko ładowały na jeden wózek
Jak stare graty zbędne rupiecie
panta rhei - wszystko płynie na świecie
Co zgromadziłeś innym przypadnie
Patrz jak przykładnie woda kradnie
Milczkiem snuła się
ani be ani me
Ni to wydra ni to pies
gapiła się
Dorobku życia
pozbawiony
i drogowskazów ustalonych
Precz są zakazy i pewniki
gwiazdy czerwone i swastyki
Zabrały wszystko w jednym momencie
i odwróciły się na pięcie
W końcu rozwiały moje złudzenia:
My tu wrócimy do zobaczenia
Do zobaczenia

Rozbite okno po domu
ktoś się błąka
biała mąka
na moje ręce pada
biada W fotelu siadam
a ogień gaśnie
Rozbite okno a po pokoju hula
zła wichura
a smutek walczy z drzwiami
zanim z durnymi łzami
uporam się
Jaskółek nie ma już
minął kolejny rok
słychać gdakanie kur
ktoś w śniegu gubi krok
Kołowrót życia
los szczerzy zęby
gorzałka grzeje
samotność ziębi
Ciepło pokorą jest
jabłonie w czapach
na dworze szczeka śmierć
na wietrze lata
zeschnięta wiecha
jak symbol pusty
Znów nie przyjechał
nikt na zapusty
Zostawili mnie
zostawili mnie
zostawili mnie
Rozbita lampa już
kropli nafty nie ma
drży mi ręka
to męka a nie trema
W domu zmarznę na amen
z karaluchami
Rozbita lampa na szybie lśnią firanki
sopel klamki
złamany trzymam w dłoni
Skronie toną w szronie
opadam z sił
Jaskółek nie ma już
minął kolejny rok
słychać gdakanie kur
ktoś w śniegu gubi krok
Kołowrót życia
los szczerzy zęby
gorzałka grzeje
samotność ziębi
Ciepło pokorą jest
zima przeklęta
skuła mi serce
minęły święta
Zielony bukszpan
mój dom otacza
ja nie oskarżam
winy wybaczam
Porzucony sam
porzucony sam
porzucony sam
Trwam
W rozbitym sercu już
nie ma ziarnka soli
lecz trochę boli
gdy z twarzy kryształ lodu
spływa bez pardonu
w królestwie chłodu
w opuszczonym domu

Zatańcz dziś ma miła
zatańcz dziś tylko dla mnie
zatańcz dziś i w plecy
wbij mi swój nóż
woal twój ma miła
niech wolno z ciebie spadnie
woal twój niech
nie otula cię już
Zatańcz więc tak jak
się dokoła ognia tańczy
jak żaglowiec toń wody zmąć
tak jak słońce tańczy wśród pomarańczy
zatańcz więc i moją bądź
Połóż dłoń ma miła
bezwstydnie na mych piersiach
na mych barkach
złóż dłonie dwie
obejmij mnie miła
ty mnie obejmij pierwsza
z całych sił
i oddaj mi się
Zatańcz więc tak jak
się dokoła ognia tańczy ...
Zanim dzień ma miła
nim wstanie dzień pogodny
wstaniesz ty
by zaspokoić mój głód
zatańcz dziś przynajmniej
dla moich oczu głodnych
tańcz a ja
grał ci będę jak z nut
Zatańcz więc tak jak
się dokoła ognia tańczy ... |